Mieliśmy z moim mężem wybrać się dzisiaj na wcześniej wspomniany w poprzednich postach koncert. Właśnie - mieliśmy. Czas przeszły. Czemu?
Podejrzewałam, że nic z tego nie wyjdzie już w nocy. Przebudziłam się około 5 i zobaczyłam, że moje kochanie siedzi przed kompem. Biorąc pod uwagę, że ma na weekendy zajęcia na 8 rano nie wróżyło to dobrze.
Gdy wstałam przed 9 i zaczęłam się przygotowywać do pracy już go nie było. Po pracy wróciłam do domu gotowa na to, że tylko się przebieram i wychodzimy. Powitał mnie zmęczoną miną i tekstem, że: jest zbyt zmęczony, bo spał tylko 2 godziny, a poza tym nie udało się załatwić darmowych wejściówek i zabierze mnie w takim razie do kina na co tylko będę chciała, bo dostał opakowania po błeno od koleżanki.
I co ja miałam zrobić? Zdjęłam buty i kurtkę, a on do mnie z tekstem następnym "A pojedziesz odebrać mój aparat od Michała? Tam gdzie mają mieć koncert". Sobie odpoczęłam w domu do przyjazdu tramwaju, około 20 minut. I w drogę. Oczywiście się zgubiłam, bo jeszcze nigdy nie byłam na Hubskiej, więc wróciłam do domu zestresowana i zmęczona. Dobrze tylko, że miałam mp3, bo inaczej wróciłabym wkur...ona. Muzyka mnie uspokaja.
Potem oczywiście jeszcze pojeździł po mnie, że każdy dzień ze mną wygląda tak samo (przez niego nie byliśmy na koncercie!), że się nie uczę tylko siedzę w internecie (chyba mi się należy odpoczynek po 8 godzinach pracy i godzinnej podróży w siną dal!) i w ogóle za całokształt. Na szczęście teraz poszedł spać. Czemu on nie może być taki słodki zawsze, a nie tylko gdy śpi?
No to co? Nic ciekawego. Dzień jak co dzień. A! Dostałam moją pierwszą wypłatę! Będzie na piwo albo i kilka. Miło mieć tylko swoje, ciężko zarobione pieniądze. I wydam je na siebie, a co!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz