poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kontynuacja

Jak obiecałam - dzisiaj piszę coś więcej.

Wczoraj wstałam względnie rano, koło 10. Miałam iść do pracy na 16, więc nie śpieszyłam się zbytnio i umilałam sobie czas. Wcześniej wspomnianym budyniem na przykład. Kocham budyń malinowy. Dzisiaj zjadłam waniliowy tylko i wyłącznie dlatego, że moje kochanie sobie takowy zażyczyło.

Tak więc zjadłam budyń i przygotowałam się do pracy. Spakowałam ubranie pracownicze, sprawdziłam dojazd. Była godzina 15:19. Miałam zacząć się malować gdy zadzwonił telefon. Dzwonił do mnie kierownik z pytaniem, czy wiem, że mam dzisiaj na 15 do pracy.

Oczywiście - pomyliłam się w godzinach! A jakże! Masakra. Nie pracuję tam nawet miesiąc, a już taka wtopa. Jeszcze zrozumiałabym kogo innego, ale ja mam grafik wywieszony w przedpokoju! (W końcu 5 osób pracuje w kejefcu...)

Pomyliłam się, bo miałam mieć zamknięcie. W środę też miałam zamknięcie. Na 16. Tyle, że w niedziele jest czynne nie do 22 tylko do 21. Więc powinnam przyjść nie na 16 tylko 15 by mieć te 8 godzin...

Dżizys...



No ale mniejsza z tym. Miałam obsuwę pół godziny, bo akurat jechała spóźniona 0p więc dotarłam szybciej. Oczywiście się nie umalowałam, wyglądałam jak jedna wielka czerwona kropka i zmachałam się jeszcze przed przyjściem do pracy. Lecz nie było tak źle. Kiero nie czepiał się w ogóle. Chyba zapomniał, albo po prostu stwierdził, że każdemu się może zdarzyć. W końcu jak miałam kiedyś tam otwarcie, to spóźniła się menadżerka. Więc chyba nie jest ze mną tak źle.

Jak wróciłam do domku, to jeszcze wyładowaliśmy dodatkowe szafki do kuchni, które dzisiaj chłopaki przykręcili. I napiliśmy się po lampce wina za 16 zł. Mieliśmy nadzieję na coś lepszego niż kadarka za dychę, szczególnie, że rocznik 2009, a nie 2013... A tu buba. Okropne to wino. Wiem, że wytrawne, ale ono było po prostu kwaśne.

Dzisiaj za to poszłam na zajęcia z mechaniki płynów. Kartkówka była taka popier... Niby wiem jak wszystko zrobić, ale zawsze coś spierniczę. Nieważne. Za to obiad był przepyszny. Mój mąż zrobił zupę kalafiorową, a na drugie danie pierś z kurczaka w złocistych przyprawach, gotowany kalafior i ziemniaczki z sosem pieczeniowym ciemnym. Ze sjesty poobiedniej wstaliśmy jakąś godzinę temu. Chyba byliśmy oboje wymęczeni. Ciekawe - jak dzisiaj zasnę? No nie wiem, ale chyba nie będzie tak źle, bo już ziewam =D

No to papatki, budyń waniliowy o którym wspominałam wcześniej był na kolację :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz