Dzisiaj miałam do pracy na 9. Fajnie by było się przedtem wyspać. Ale ja się nigdy nie wysypiam, jeśli mam wstać przed 9. Szczególnie, gdy do 2 w nocy nie śpię.
Czemu nie spałam? Oczywiście przez tę hałastrę mieszkającą ze mną :P Nie wiem komu innemu przychodzi do głowy pół godziny po północy, że trzeba posprzątać w kuchni. Bo nasi nowi współlokatorzy są teraz zatopieni w kartonach przeprowadzkowych. Od tygodnia się wprowadzają. Powoli... I w końcu wczoraj postanowiliśmy się wprowadzić wszyscy do tych nowych półek o których wspominałam. Kuchennych. Po północy, po (tylko!) kieliszku wina na głowę...
Więc - byłam w pracy 9-16. Zgodziłam się przyjść też jutro. Biorąc to pod uwagę prawdopodobnie nie będę miała kiedy napisać na blogu. W końcu:
- wstanę o 7~8 i spróbuję zjeść śniadanie (nie wiem czemu, ale z rana nie potrafię jeść)
- wyjdę z domu około 8:25 na tramwaj lub na pieszo z współlokatorem do pracy
- od 9:00 do 16:30 będę w pracy
- potem się przebiorę i na zajęcia
- zaczną się o 17:05, skończą około 18:35
- na tramwaj i do domu
- zjem coś, spakuję się
- pojadę na wykład z walizką lub od razu za pkp (zależy jeszcze kiedy skończę się pakować)
- 20:57 do 23:20 podróż pociągiem
- odbierze mnie siostra
- pójdę spać
Chyba, że będzie niewyobrażalny ścisk w pociągu. Lub nie zdążę jakimś sposobem nań. Wtedy wracam do domu, przebieram się i na wigilię pracowniczą. Czyli cokolwiek się stanie i tak nie będę miała kiedy napisać. Zalatany dzień jutro. I się z tego cieszę. Bo mnie łapie depresja, a jak się nie ma czasu, to się jej nie czuje tak bardzo i nie dołuje się człowiek bardziej.
Poza tym jadłam dzisiaj lody "Koktajlowe". Takie widzimisię zimowe/przedświąteczne =D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz